Powrót Tuska, pretensje zostawmy na potem

„Oto wrócił prawowity właściciel moich nóg” – to przeszywające zdanie z reportażu Hanny Krall „Król kier znów na wylocie” przypomniał Krzysztof Warlikowski w najnowszym spektaklu warszawskiego Nowego Teatru pt. „Odyseja. Historia dla Hollywoodu”. „Odyseja” w Nowym to jedna z tych historii, wedle których powrót jest niemożliwy. Przygotowywana z myślą o powrocie z pandemicznego zamknięcia nie precyzuje, kto do kogo miałby tu wrócić: Odyseusz do Penelopy? A może Penelopa/Izolda do swojego męża, Szajka?

Zdjęcie przedstawia człowieka z deską surfingową w szarej mgle.
Fragment zdjęcia promującego spektakl „Odyseja. Historia dla Hollywoodu”. Więcej na stronach Nowego Teatru.

Odys, który z pewnym obrzydzeniem pokosztował nieśmiertelności – w interpretacji Warlikowskiego boginka Kalipso rusza się jak zombie – nie może się pogodzić z utratą niemal całej swej rodziny i bez słów wini jedyną, która przeżyła – swoją żonę. Tymczasem Penelopa/Izolda zaliczyła własną podróż – przez Pawiak, Wiedeń, nazistowską Łódź, Oświęcim i łóżko radzieckiego oficera w zajętym przez aliantów Berlinie. Szalona miłość do męża trzymała ją przy życiu całą wojnę, wypełniając treścią katolickie modlitwy, dodając sił i sprytu, pomagając przekraczać kolejne granice – państwowe i wewnętrzne. Byleby przeżyć dla niego, jego wyciągnąć z obozu, jemu odbudować dom, jemu postawić na stole obiad.

Z każdej upiornej próby, przed jaką Penelopę/Izoldę postawiła wojna, wychodziła ona nie tylko cało, ale i wzmocniona i większa. W tej swojej niemal nieśmiertelności okaże się równie wstrętna swojemu mężowi, co Kalipso. Ten powrót nie mógł nie skończyć się rozstaniem.

„Wrócił prawowity właściciel moich nóg” – chodzi mi po głowie, kiedy czytam w gazetach o powrocie Donalda Tuska. Doprawdy, twórcy Nowego mieli chyba atak profetyczny… Tusk, bezapelacyjny autor politycznego porządku, w jakim żyliśmy w latach 2007–2015, wraca dziś do Polski zabałaganionej. Wtedy Tusk zresztą nie miał innego wyjścia niż brukselski Olimp. Reformy systemów emerytalnych – te konieczne finansowo, więc przykre dla zwykłych obywateli – mają to do siebie, że zmiatają z politycznej szachownicy rządy, które je przeprowadziły. (Z zaciśniętą szczęką na tę chybotliwą ścieżkę wchodzi właśnie Emmanuel Macron; o ile zakład, że to będzie gwóźdź do jego politycznej trumny?)

Tusk, odchodząc, zostawił po sobie system polityczny zbudowany w całości z chrześcijańskiej prawicy, PO-PiS, który przez lata stał na swojej lewej, czyli centrowej nodze, a prawą to wpadał, to odpychał się od ściany w chwiejnej równowadze. W 2015 roku nogi się zamieniły i PO-PiS został PiS-PO-pem.

Delegacje Strajku Kobiet składały Odysowi w Brukseli raporty z walki o demokrację, choć poniekąd za plecami większości protestujących. Tymczasem w Polsce kobietom wiodło się bardzo źle. A im gorzej się im wiodło, tym większych cudów dokonywały, wzmacniając się i rosnąc. Z każdym nowym atakiem patriarchalnego absurdu stawałyśmy mocniej na nogach i lepiej poznawałyśmy swoją godność i potencjał. Mądrzejsze o historię Izoldy już wiemy, że przyzwyczajony do własnej wyższości Odyseusz może źle znieść to, że się go przerośnie. Lokalni pretendenci na pewno nie radzą sobie z tym najlepiej.

„Odyseja. Historia dla Hollywoodu” to dobra metafora. Ale w scenariuszu nie zmieściło się – nie mogło się zmieścić w nim wszystko, i tak wyszło bardzo długie przedstawienie – jak to się stało, że wojna się skończyła. Echem powraca przekonanie, z którym wyprawiła mnie w świat szkoła podstawowa i po części średnia: że nazistów przemogła suma indywidualnych aktów oporu i subwersywnego bohaterstwa. W rzeczywistości jednak wojny nie wygraliśmy siłą charakteru i godnością osobistą – wygrała ją ekonomia, myślenie strategiczne i przede wszystkim sojusze. Akty strzeliste służą nam tylko do tego, żeby po latach poczuć się ze sobą lepiej.

Tak samo wierność Penelopy nie przemogła obleśnych zalotników: obłapywali, objadali, gwałcili i pustoszyli Itakę, dopóki nie pokonała ich siła, strategiczna zdolność i bezwzględność Odysa. Tego samego Odysa, który będąc najprzedniejszym z Greków nie kiwnął palcem, by wpłynąć na haniebne prawa gościnności. Ale przecież bez niego byłoby jeszcze gorzej.

Kiedy myślę o powrocie Donalda Tuska do polskiej polityki, to nie mam złudzeń. Dusi mnie złość na postsolidarnościową demokrację low-cost, którą po sobie zostawił: przez którą tak trudno jest ruszyć PiS-owców choćby palcem. Ale innego pola bitwy nie mamy, niech więc się nim zajmie osoba, która zna je jak własną, ekhm, kieszeń.

Donald Tusk zresztą nie pojawia się jak Odyseusz, goły i bosy. Polskie rozsadzanie Unii od środka i piekielne kotły za polsko-białoruską granicą to już nie są czysto wewnętrzne sprawy trzeciej RP. Czy tam czwartej. Ni stąd, ni zowąd zaczęliśmy żyć na jednym z najbardziej gorących odcinków granic NATO. Tusk zstępuje z Olimpu nie z kaprysu, a z misją. Tak wytrawny polityk nie wracałby do kraju, nie mając w zanadrzu sojuszy i środków, bez których nie moglibyśmy tej walki wygrać. Ciągnąc metaforę z warszawskiego spektaklu: gdyby nie powrót Odyseusza, Itaka zostałaby rozdarta na strzępy przez zalotników. Gdyby nie powrót, choćby nieobecnego i przykrego Szajka, Izolda nie miałaby dwóch córek i wnuczki, z którymi spędziła potem całkiem udaną starość.

Kiedy minister Czarnek ogłasza, że szkoła będzie teraz „kultywowała cnoty niewieście u dziewczynek”, żeby im do głowy nie przyszło już nigdy wulgarnie protestować, Penelopa zgrzyta zębami na skraju załamania nerwowego. Niech już ten Odyseusz wraca. Pretensje będziemy mieć po wojnie.

„Odyseja. Historia dla Hollywoodu” – Spektakl inspirowany „Odyseją” Homera, na podstawie „Powieści dla Hollywoodu” i „Króla kier znów na wylocie” Hanny Krall, reż. Krzysztof Warlikowski. Nowy Teatr w Warszawie. Premiera: 04.06.2021.