Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich artystów chowanie

Wystawa finałowa konkursu Artystyczna Podróż Hestii wydaje się dość ekstrawaganckim tematem na bloga poświęconego demokracji. Ale czy na pewno?

Stendhal mówił, że „powieść to zwierciadło przechadzające się po gościńcu”, dzisiaj jednak gościńce z ich spokojnym rytmem i gościnnością przyjmowania każdego, kto chciał się przemieścić, zastąpiły roje mniej lub bardziej obłych bolidów zaiwaniających po autostradach. Powieść z kolei zdetronizowały filmy, a wszechobecny dotyk i zapach – podstawowe zmysłowe doświadczenia miasta przed XX w. – zastąpił wzrok, wszechobecne i wszechogarniające widzenie. Artyści wizualni nie tylko uczą nas patrzenia, ale także organizują ten nadmiar bodźców, wyłuskują zeń to, co ważne. A czasami używają wizualnych awatarów, żeby nam przypomnieć, że – bardzo przepraszam, ale ten banał naprawdę sam się narzuca – „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”.

Innymi słowy, fascynuje mnie, jak widzą świat i zagęszczenia istotności młodzi ludzie, którzy dostali znakomite narzędzia artystycznej ekspresji, ale poza tym są wciąż bardzo młodzi. Młodzi, a więc, wydaje się, bardzo blisko swojego doświadczenia, niezblazowani, jeszcze nieodgrodzeni od niego ciężarem „życiowej mądrości” i interpretacyjnych schematów. Co oni widzą, czego ja, czterdziestoletnia, nie zauważam?

Widok wystawy. Praca Eweliny Zając „Nie wstaję”

Po pierwsze, ich świat jest naszym światem

Przede wszystkim zaprezentowane na wystawie finałowej prace – co może wynikać z natury konkursu, skierowanego do osób kończących studia na uczelniach artystycznych, ale ocenianego przez profesjonalistów ze świata sztuki – są bardzo dojrzałe. Mogą sami Państwo ocenić tu albo tu. Dojrzałe, czyli mające początek, środek i koniec, do jakich się przyzwyczailiśmy. Formę, którą jesteśmy w stanie odczytać. Żadnych tam cytatów z zespołów znanych tylko ludziom urodzonym po 2000 r. (OK, 1995 r., to rocznik kończący właśnie magisterskie studia artystyczne, adresat konkursu), gier komputerowych, TikToka, flashmobów i innych ultrawspółczesnych zjawisk, o nie.

Jeśli chcecie (tak jak ja) dowiedzieć się, jaki jest świat młodego człowieka, to się nie dowiecie albo dowiecie się aż za mocno: to jest nasz świat, w którym młodociani wrażliwcy wcale nie czują się u siebie, tylko mają ochotę się schować pod kołdrą jak w bunkrze (praca Eweliny Zając „Nie wstaję”). Pandemiczne zamknięcia i zakazy nie były dla nich żadną rewolucją. Ot, po prostu więcej tego samego. Specjalnego wrażenia nie zrobiły. Poza kołdrą Zając pandemiczne pandemonium kątem odbiły jeszcze dwie prace: „At Least I Tried” Bożny Wydrowskiej, zapis przygotowań do serii performance’ów, które się nie odbyły ze względu na covid-19, i refleksja nad niemożnością perforowania do nikogo, oraz „wycieczka” Iwo Panasiewicza, cykl fantazmatycznych rysunków o – zakazanym – podróżowaniu. Jeśli więc czegoś się dowiedziałam w tym kontekście, to tego, że młodzi po starszych „właścicielach świata” nie takich rzeczy się spodziewają. Serio.

Genderowe przewrócenie

W tym roku wszystkie nagrody, co do ostatniej rezydencji, zgarnęły dziewczyny. Główną – Julia Woronowicz za instalację „Kwiatuszku”. Składały się nią: worek bokserski w sztafażu stokrotki, kij, którym można sobie było w ten worek powalić, plus wideo z Julią w białej sukience, która z wściekłością okłada bokserską stokrotkę. Czyli wariacja na temat „Kobiety nie bij nawet kwiatkiem”.

Widok wystawy. Praca J. Woronowicz „Kwiatuszku”

Drugą nagrodę otrzymała wspomniana już Bożena Wydrowska za przygotowania do nieprzeprowadzonego performance’u. Do tego pięć artystek otrzymało unikalną „możliwość zapoznania się z teorią i praktyką mądrej, pogłębionej współpracy świata sztuki ze środowiskiem biznesowym podczas zajęć z inspirującymi ekspertami i ekspertkami” na warsztatach „art-brandingowych” (Kinga Burek, Natalia Galasińska, Ania Grzymała, Veronika Hapchenko, Agata Jarosławiec i Justyna Streichsbier) – superlatywy na temat art-brandingu cytuję za stroną Artystycznej Podróży Hestii na Facebooku.

Ale o ile można mieć wrażenie, że „wygrała płeć” – tylko nie ta, co zwykle, bo przecież nikt by nie mrugnął okiem, gdyby siedem nagród zgarnęli sami chłopcy – to nie było to jedyne odwrócenie ról. Instalacja Julii Woronowicz oddała to może najlepiej: kobiety zaczęły pokazywać agresję, gniew. Mężczyźni z kolei skupili się na intymności, emocjach, liryce. Tam, gdzie dziewczyna – Sylwia Marszałek-Jeneralczyk – skupia się na wielorybim śpiewie, forma pracy to metalowe pręty, a jej treścią jest przemoc, zawłaszczenie: uderzanie w pręty uruchamia nagrania śpiewu tych ssaków, ale i je przerabia, zawłaszcza („Pieśń humbaka”). Kiedy mężczyzna skupia się na delfinie, wychodzi z tego liryczny pejzaż, w którym skaczący delfin zastępuje jelenia na rykowisku (Michał Myszkowski, „Chciałem po prostu istnieć”).

Dziewczyny przerabiają mapę Polski w wycinankę (Maja Janczar, „Brak Polski”), niszczą odzież roboczą (Anna Rutkowska, „Waga ciężka”), malują tarczę strzelniczą na drobnej piersi dziecka („Pawlik” Veroniki Hapchenko), przekuwają pozbierany złom w obrys zabudowań dawnego PGR w skali może nie jeden do jednego, ale bardzo dużej (Natalia Galasińska, „Złom”). Ich prace są wielkie, kolorowe. Czasem pokazują agresję i walkę wprost, bez znieczulenia, jak na obrazie „Starcie bojówkarzy słońca i księżyca” Anny Grzymały.

Ale tego przebiegunowania emocji nie uzupełnia coś, co nazwałabym niezapośredniczeniem. Gniew, niezgoda, a nawet przemoc nie są buntem, interwencją w niesprawiedliwy świat, a dzieją się wciąż w zawieszeniu, w bezpiecznych przestrzeniach aranżacji, z gwarancją bezkarności. I tak jedyną pracą nawiązującą do Strajków Kobiet okaże się zapis performance’ów Antoniego Lisowskiego „Tryptyk Zenona” (pokazany jako instalacja wraz z odtworzonym Zenonem jako hiperrealistyczną rzeźbą, skądinąd praca też eksplorowała sytuację „delegowania” doświadczenia na awatar artysty).

Widok wystawy. Praca A. Listowskiego „Tryptyk Zenona”

Chyba jedynym „wdarciem Realnego”, obnażeniem doświadczenia bez mediacji i upiększeń, okazał się obraz Małgorzaty Mycek „Myślał kurczak o niedzieli…” utrwalający „banalną”, zdaniem artystki, sytuację, w której to młoda osoba ubrana już na dyskotekę „musi przed wyjściem zarżnąć kurę na niedzielny obiad”. Banalne, drogi odbiorco, poradź sobie z tym faktem. Zupełnie inaczej niż zwycięskie „Kwiatuszku” Woronowicz, które na tle namalowanej przez Mycek uśmiechniętej dziewczyny z siekierą uderza wyrafinowaniem konwencji, grą rejestrów, doskonałą świadomością formy i dekorum. Taką rewolucję można spokojnie puszczać w telewizji (w przeciwieństwie do zarzynania kurczaków). Tyle że revolution will not be televised.

Wciąż wraca praca

Prawdziwy potencjał rewolucyjny, choć wciąż tylko potencjał, kryje się jednak w wychwyconym przez jurorów Hestii komentarzu młodych artystek i artystów do ich przyszłości w materialnym sensie. Wstrząsająca instalacja Adama Kozickiego „Biuro Wystaw Artystycznych” (dokumentacja performance’u, do oglądania na ustawionym w sali komputerze) opowiadała o alienacji młodego twórcy czy twórczyni zaprzęgniętego do kieratu w „przemyśle kreatywnym”. Remedium miałoby być „szczodre” podzielenie się pomysłami przez artystę bez większych widoków na ich realizację – w ramach tytułowego Biura Pomysłów Artystycznych można sobie wziąć ideę czy projekt za friko – choć być może autor jest jak dealer, chce przyzwyczaić klientów do narkotyku łatwej konceptualizacji. Tak czy inaczej, żyjemy w turbokapitalizmie.

Weronika Zalewska utkała swoją opowieść strzępami worków na warzywa i sklepowych rozmów („Historia czasu wolnego”, instalacja audiowizualna). Żeby przetrwać studia, zatrudniła się w warzywniaku, którego sensoryczny imprint odtwarza w swojej pracy: „Tworzę sztukę w warzywniaku, bo oznacza to metry darmowego materiału i Research w godzinach pracy” – opowiada Zalewska. I dodaje, że na tle późnokapitalistycznych relacji zależności i takich realiów prac dorywczych „warzywniak mimo wszystko rysuje się dość niewinnie”.

Pękło mi serce, gdy wgryzłam się w dzieło Katarzyny Wójcickiej „Etat”: cykl rysunków cienkopisem na papierze, rysunków o niczym, powielanych abstrakcyjnych wzorów. Artystka postanowiła zatrudnić sama siebie i rysować byle co przez osiem godzin dziennie, stwarzając w ten sposób namiastkę tytułowego etatu, którego, jak jest przekonana, w rzeczywistości nigdy nie dostanie. Zapłaci sama sobie za roboczogodziny, kiedy wreszcie uda jej się sprzedać rysunki. Ale ma świadomość własnego „przywileju” – może inwestować swój czas i siłę roboczą, gdyż na razie utrzymują ją rodzice…

Zostawię Państwa z puentą tej historii: otóż konkurs przewidywał także coś ekstra, a mianowicie – znów zacytuję za stroną Podróży Hestii – „Nagrodę Specjalną, której fundatorem jest Piotr M. Śliwicki, prezes Grupy ERGO Hestia. (…) Nagroda obejmuje zlecenie na artystyczną interpretację raportu rocznego z działalności firmy” (Nagrodę tę otrzymała Julia Woronowicz).

I co dalej?

Podsumowując, było warto, choć nie obyło się bez zaskoczeń i przykrości. Zaskoczeniem nie była wyzierająca niemal z każdej pracy alienacja młodych ludzi – pisał o niej niedawno Edwin Bendyk w nawiązaniu do opracowanego przez Michała Boniego raportu „Młodzi 2022. W poszukiwaniu tożsamości”. Zaskakujące wydało mi się natomiast pogodzenie, przeskalowanie ambicji („At Least I Tried”, „Przynajmniej próbowałam”…). Nie wierzę w nie zresztą i trochę zaczynam się bać. „Kwestia solidarności międzypokoleniowej staje się coraz pilniejsza” – pisze Edwin Bendyk w swoim komentarzu, ale jak tu zawiązywać solidarność, kiedy nie ma szczerości, kiedy komunikaty młodych do starych są spreparowane pod adresata?

Jestem jednak bardzo wdzięczna Hestii, że stworzyła taki konkurs, zainicjowała jakąkolwiek, choćby ewidentnie zakrzywioną komunikację (nawet za cenę trudnego dla mnie do przełknięcia art-brandingu w pakiecie). Tytuł finałowej wystawy „Jesteśmy obecni”, choć z początku wydawał mi się nieadekwatny i śmieszny, ostatecznie wzbudził respekt. Hestia jest obecna i na ile kapitalistyczna natura korporacji jej pozwala – robi coś, co powinniśmy robić wszyscy.

Wystawa finałowa 19. i 20. edycji konkursu Artystyczna Podróż Hestii

31 maja – 13 czerwca 2021
Muzeum nad Wisłą – filia Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Zdjęcia moje własne. Przepraszam. Doskonałe reprodukcje znajdą Państwo w katalogu lub internetowym oprowadzaniu po wystawie.