Skandal na skandalu, czyli „przebłagalny” zakaz aborcji

Wygląda na to, że wyjęto, jak magik z kapelusza, projekt, który w ogóle nie znajdował się w lasce marszałkowskiej, i postanowiono się nim zająć w ramach przebłagania za grzechy nasze i oddalenia groźby pandemii.

Jeśli ktokolwiek sądził, że PiS ma zamiar utopić w komisjach projekt Kai Godek, ograniczający liczbę wyjątków od zakazu aborcji, to chyba nie zajrzał do sejmowego rozkładu jazdy. Na 10. posiedzeniu Sejmu (15-16 kwietnia) omawiane będą różne obywatelskie projekty, w tym projekt o zmianie ustawy z 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Ale wbrew pozorom pierwsze czytanie nie ma nic wspólnego z obowiązkowym biegiem obywatelskich inicjatyw ustawodawczych, ponieważ chodzi o projekt, który wpłynął do laski marszałkowskiej w sierpniu 2017 r.

Dyskontynuacja kontynuacji, czyli projekt „z kapelusza”

W poprzedniej kadencji, a dokładnie 4 stycznia 2018 r., projekt Godek otrzymał numer druku 2146 i był czytany wraz z projektem Ratujmy Kobiety 2017 na 55. posiedzeniu. 10 stycznia 2018 r. został skierowany do komisji. W obecnej kadencji, 22 listopada 2019 r., ten sam projekt otrzymał numer druku 36 i trafił z powrotem do pierwszego czytania…

Nawet powołując się na zasadę braku dyskontynuacji w przypadku projektów obywatelskich (dotychczas uznawaną w zasadzie tylko do pierwszego czytania), projekt ten powinien wejść pod obrady w ciągu pół roku od pierwszej sesji sejmowej, a więc do połowy maja, a nie koniecznie akurat wtedy, kiedy obostrzenia dotyczące przemieszczania się i zgromadzeń są najostrzejsze. Raczej postanowiono się nim zająć teraz, gdy protesty w oczywisty sposób będą ograniczone, w ramach przebłagania za grzechy nasze i oddalenia groźby pandemii.

Sprawa zapowiada się tym poważniej, że w harmonogramie posiedzenia znajduje się nie tylko projekt Godek, ale też rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz niektórych innych ustaw, w całości poświęcony udostępnieniu darmowych leków „świadczeniobiorcom w ciąży”. Czyli co prawda patologiczną ciążę trzeba będzie donosić, ale za to potrzebne w jej przebiegu lekarstwa będą za darmo. Nie należy się cieszyć na wyrost: ich listę dopiero zestawi odpowiedni minister w trybie rozporządzenia. No ale rząd pokaże, że myśli o ciężarnych.

Ratujmy kobiety, tylko jak?

Środowiska kobiece rozważają różne formy protestu. Dotychczas najskuteczniejszym trybem działania było przedstawienie alternatywnego obywatelskiego projektu o zupełnie innej wymowie – liberalizującego dostęp do zabiegu przerywania ciąży i wprowadzającego ochronę pakietu praw reprodukcyjnych projektu Ratujmy Kobiety w 2016 r., a następnie rozszerzonego Ratujmy Kobiety 2017. Dzięki temu przynajmniej dawało się ocalić rzekomy „aborcyjny kompromis” obowiązujący od 1993 r. Oczywiście wobec nieczytelnych i nienagłośnionych działań marszałek Sejmu trudno było organizować jakąś równoległą akcję obywatelską i w tym trybie wprowadzać przeciwważny projekt.

Ale 8 marca tego roku Lewica zapowiedziała, że składa swój projekt liberalizacji dostępu do aborcji w Polsce. Projekt do tej pory nie otrzymał numeru druku (to znaczy, że marszałek Sejmu nie nadała mu biegu), jednak ma tę zaletę, że istnieje. Na konwencie seniorów zaraz po świętach cała opozycja powinna naciskać na nadanie mu numeru druku i wprowadzenie jako kontrprojektu pod obrady. Marszałek Sejmu ma takie uprawnienia, może to zrobić. Oczywiście nacisk musiałby być zmasowany i poważny. Ale prawa kobiet są tego warte.

A jeśli projekt Godek przejdzie? To co?

W praktyce zakaz aborcji z przesłanek embriopatologicznych nie zmieni wiele: już dzisiaj terminacja takiej ciąży jest w praktyce dla wielu kobiet nieosiągalna, zabiegów nie wykonuje się w całych województwach, np. podkarpackim. Lekarze boją się nawet wykonywać badań prenatalnych, żeby nie musieć przeprowadzać aborcji. Doświadczone przez los pary szybko dowiadują się, że na Polskę nie mają co liczyć i często starają się jakoś dotrzeć za granicę.

Bez przeciwwagi w postaci cywilizowanego projektu respektującego prawa reprodukcyjne, z zakazem zgromadzeń na ulicach, niewielkim, jak dotychczas, echem medialnym w tej sprawie – projekt zacieśnienia zakazu aborcji ma bardzo duże szanse na przejście. Zwłaszcza że pojawia się w otoczce eschatologicznej. PiS nie po to wyciągał projekt Godek z kapelusza, żeby teraz cofnąć się w obliczu skrzynek zapchanych protestacyjnymi mailami, kociej muzyki czy pikiet zamaskowanych pań stojących jedna od drugiej o dwa metry.

Planowane protesty są dla fundamentalistów niczym w perspektywie zbawienia, a może nawet i wynagradzającej boskiej interwencji w sprawie pandemii. Bo histeryczne wyciągnięcie tego projektu w obecnym kontekście najbardziej przypomina osławione sejmowe modlitwy o deszcz, a nie działania oparte na zimnej kalkulacji. Jak pisałam wcześniej, posłowie złożą aborcję w ofierze przebłagalnej za grzechy, które sprowadziły na Polskę zarazę.

[edit: W poprzedniej wersji tekstu błędnie zinterpretowałam zasadę braku dyskontynuacji zapisaną w ustawie o wykonywaniu inicjatywy ustawodawczej przez obywateli z dnia 24 czerwca 1999 r. Za wprowadzenie Państwa w błąd najserdeczniej przepraszam.]