W Syrii znowu bardzo źle. Co z uchodźcami?
„Pomagajmy na miejscu” – mówią. Tuż przed styczniowym czytaniem w Sejmie projektu Ratujmy Kobiety 2017 zaproszono mnie do Jedynki Polskiego Radia na debatę o uchodźcach. Okazało się, że plan jest nieco inny – zostałam wulgarnie rozliczona za rzekome nawoływanie do wstrzymania pomocy „na miejscu” w Syrii w 2015 roku.
W istocie mówiłam wówczas o tym, że działania wojenne wcale się nie zakończyły, „pomaganie na miejscu” zbyt często jest nieadekwatną do potrzeb fikcją, a już z całą pewnością nie może służyć za pretekst, by odmawiać uczestnictwa w wysiłku relokacji uchodźców.
W tym roku obecny w studiu ksiądz przekonywał, że w Kobane udało się stworzyć „niezliczone miejsca pracy”, a konkretnie – postawić jedną piekarnię. Piekarnia ważna rzecz, ale jak czytamy, bomby nie przestały spadać, zwycięstwo nad jednym wrogiem stworzyło kilku następnych, równie, a może bardziej zażartych.
Syryjczycy, Kurdowie, Pakistańczycy, Ukraińcy ze wschodniej części kraju, Jemeńczycy, Erytrejczycy, Somalijczycy, Sudańczycy i wszyscy inni, którzy żyją w miejscach, w których nie da się żyć albo jest to ekstremalnie trudne, będą uciekać do bezpieczniejszych regionów świata. Będą badać różne czynniki, wybierać opcję, która z perspektywy bomb lecących na głowę, internetu w obcych językach i zmiennej liczby euro w kieszeni będzie rokowała jakąkolwiek szansę.
Mechanizm relokacji nie jest sposobem na odsiewanie tych, którzy mają prawo uciec, od tych, którzy „nie mają prawa uciec”. Każdy ma prawo uciec: syryjski dwudziestolatek nabuzowany nienawiścią i bita w domu żona posła katolika – to jest dokładnie to samo prawo. Mechanizm relokacji miał być czymś, czym tak naprawdę w przyszłości powinny stać się wizy: przedstawianiem przybyszom jakiegokolwiek, przynajmniej na wstępie, scenariusza na to, co mogą ze sobą zrobić w przyjaźniejszym otoczeniu.
Mechanizm relokacji powinien być wyposażony w pierwszym rzędzie w struktury wsparcia psychologicznego, bo takie ucieczki, i wiem to po sobie, zostawiają potworne rany w duszy. Terapia, rozmowy i leki antylękowe nie sprawią, że znikną, ale mogą im pomóc się lepiej goić.
Uważam, także na gruncie moich osławionych już badań nad normalnością, że zachodni model opieki psychologicznej jest bardzo dobry; systemowe i instytucjonalne podejście daje poharatanym duszom lepszą – średnio – gwarancję niż zostawienie ich na pastwę losu, równie straumatyzowanych rodzin, klanów czy sąsiadów.
Co więcej, wysiłek związany z ucieczką bywa sam w sobie leczący – pozwala przekierować uwagę ze śmierci na życie, a także uwolnić i spożytkować „zamrożoną” przez traumę energię (to jest uproszczenie, neurolodzy, psychiatrzy i specjalizujący się w stresie terapeuci mówią np. o substancjach produkowanych przez organizm w kryzysowych sytuacjach, które ciało musi spożytkować, np. adrenalinę, „zjeść” dzięki wysiłkowi fizycznemu). Poza tym ci, którzy zdecydują się na uchodźstwo, nie dołączą do walk na miejscu, co też jest pewnym czynnikiem stabilizującym. Ale to już argumenty dla przekonanych.
Komentarze
„W Syrii znowu bardzo źle.”
Z jakiego powodu publicysci uczepili sie Syrii? Przeciez w tej chwili prawdziwa katastrofa jest Jemen. Libia tez nie wyglada najlepiej ale zgadza sie, do sytuacji Jemenu to im daleko. A Afganistan, w stanie wojny „od zawsze”? Tak dlugo jak beda trwaly konflikty na terenie Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji tak dlugo bedzie istnial problem fali uchodzcow. Moim skromnym zdaniem, kraje ktore tak chetnie garna sie do pomocy to rowniez te, ktore do tych wojennych kryzysow sie przyczynily i w tychze biora udzial. Moze by zakonczyc w koncu wojny to wtedy sprawe uchodzcow rozwiaze sie latwiej i moze szybciej.
W Syrii znowu źle? Jak tam byłem blisko 30 lat temu, to była oaza spokoju, oczywiście w warunkach dyktatury. Kiedyś wojna się skończy i ludzie zaczną wracać, a roboty z odbudową będzie na dziesiątki lat.
Autorka pisze m.in.
Syryjczycy, Kurdowie, Pakistańczycy, Ukraińcy ze wschodniej części kraju, Jemeńczycy, Erytrejczycy, Somalijczycy, Sudańczycy i wszyscy inni, którzy żyją w miejscach, w których nie da się żyć albo jest to ekstremalnie trudne, będą uciekać do bezpieczniejszych regionów świata.
Tak to ludzkie, szukanie sobie lepszego miejsca. Ale po „A” przychodzi „B”.
Zadam pytanie , niewygodne. Przed naszym mieszkaniem stoi duża grupa bezdomnych, potrzębujących. Ilu albo czy wszystkich wpuścimy do mieszkania? Jaką pomoc i jak długo jesteśmy skłonni udzielić? Na jakich warunkach?
Są miasta w Europie, gdzie ich mieszkańcy mówią dość, dalej nie możemy. Co się dzieje, jak za dużo soli w zupie daje przykład miasteczka Trappes pod Paryżem.
Zamiast zarzucać jeden drugiemu niechęć do „sprzątania” należny wziąć się za tych, którzy „bałaganią”.
Plamę na suficie można stale zamalowywać a ona będzie się pojawiała ponownie dopóki nie załata się dziury w dachu, która jest przyczyna pojawiania się owej plany.
Skupić się należy wiec na wyeliminowaniu tego, co te wojny wywołuje by je zakończyć a wtedy problem imigrantów zniknie.