Papierowi feminiści i mizogini ze stali
Akcja #MeToo zbiera żniwo rozłożone nie całkiem proporcjonalnie.
W USA skandale dotykają głównie demokratów. Jednak nie dlatego, że republikanie są święci – po prostu niewiele sobie robią z oskarżeń, a ich wyborcy nie wierzą w nie, uznając, że prasa jest stronnicza, uprzedzona wobec prawicy i w związku z tym preparuje „postprawdziwe” zarzuty.
76 proc. zadeklarowanych republikanów jest przekonanych, że prezentowane im przez media historie o prezydencie Trumpie spreparowano. To samo dotyczy innych prawicowych osobowości, w tym Roya Moore’a, kandydata na senatora z ramienia GOP w Alabamie. Mimo wielokrotnych oskarżeń pod adresem Moore’a Donald Trump niedawno potwierdził swoje poparcie, zachęcając na Twitterze do tego, by „wysłuchać także i jego strony”, skoro „totalnie zaprzecza” zarzutom o molestowanie (w grę wchodzą także bardzo ostro traktowane w Stanach kontakty z nieletnimi – tu zresztą sam Moore przyznał, że zdarzały mu się „randki” z nastolatkami).
Jeszcze bardziej intrygujące są niedawne doniesienia „Washington Post”. Według redakcji tej gazety miała się z nimi skontaktować pani, która jakoby jako nieletnia zaszła z Moore’em w ciążę. Fact-checking nie potwierdził jej deklaracji, a co więcej, według redakcji miał to być element szerszej akcji dyskredytowania mediów… a zarazem odzyskiwania wiarygodności przez „niesłusznie oskarżanego” przez agresywną, stronniczą i niekompetentną prasę Roya Moore’a…
Już w tej chwili prawie połowa (46 proc.) Amerykanów, w tym dwie trzecie republikanów, nie wierzy mediom. Gdyby „ustawka” się udała, prawdopodobnie ten alarmujący odsetek byłby jeszcze wyższy…
Niedowiarkom tradycyjne media zastępuje prezydencki Twitter. Trump nie ma nawet tyle przyzwoitości, by powstrzymywać się od oskarżania innych o to, z czego sam nie umiał się wytłumaczyć (tak jakby można było się wytłumaczyć z zarejestrowanego przez kamerę chełpienia się molestowaniem kobiet) – o ile służy to jego politycznym interesom. Poparł więc Moore’a, ale za to potępił demokratycznego senatora Ala Frankena za ujawnione w ramach akcji #MeToo zdjęcia, dokumentujące, jak obmacuje śpiącą dziennikarkę (w sumie Frankena oskarżyły trzy kobiety – o obmacywanie pośladków oraz niestosowną propozycję dotyczącą wspólnego spędzenia czasu w łazience).
Al Franken wziął na siebie winę, a jego partia podzieliła się – część rekomendowała przekazanie sprawy Komisji ds. Etyki, część wzywała go do rezygnacji z mandatu (po prawie dwóch tygodniach wahań Franken zdecydował się nie ustępować z funkcji senatora, ale właśnie zmienił zdanie pod naciskiem kolegów z partii).
Podobny scenariusz przetoczył się w odniesieniu do kongresmena Johna Conyersa – demokraty ze stanu Michigan, który, jak wyszło na jaw, zapłacił byłej podwładnej 27 tys. dolarów za milczenie w sprawie molestowania.
Środowiska demokratyczne są wstrząśnięte i podejmują radykalne kroki celem oczyszczenia sytuacji (już mówi się o konieczności reformy prawodawstwa dotyczącego szeroko pojętych nadużyć seksualnych – sexual misconduct). Środowiska republikańskie korzystają z tej okazji, jakby był to otwarty sezon polowań na przeciwnika, a równocześnie banalizują i minimalizują problem we własnych szeregach.
Przypomina to niedawną falę ferowanych przez polską prawicę oskarżeń pod adresem europejskiej stolicy gwałtów, jaką miał być Sztokholm (gdzie faktycznie statystyki dotyczące zgłoszeń tego przestępstwa są niezwykle wysokie). Problem w tym, że polscy konserwatyści zupełnie nie zauważyli odmienności kultury w obszarze ścigania przestępstw tego rodzaju – zgłoszenia traktuje się poważnie, zgłaszającym się wierzy i traktuje je z szacunkiem, każdy akt gwałtu uwzględnia się w statystykach osobno, ofiary się chroni, a winnych karze. Nic dziwnego, że statystyki są zupełnie inne niż w krajach, gdzie męską agresję wobec kobiet widać gołym okiem, ale gdzie cały system organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości jak gdyby sprzysięgał się przeciwko ofiarom, aby zniechęcić je do składania zeznań.
Jest to wymiar akcji #MeToo, który wśród powszechnego wzburzenia łatwo przeoczyć. Wskazywanie sprawców i dochodzenie sprawiedliwości jest zupełnie czym innym w środowiskach czy krajach, które uznają konieczność zmiany stosunków między kobietami a mężczyznami (we Francji pojawiły się nawet nawoływania do ukonstytuowania „nowego ustroju relacji płci”), a czym innym tam, gdzie tradycja, patriarchat i niechęć wobec awansu kobiet to czynniki o wręcz strukturalnym charakterze.
Fakt, że polityczne szale w większości krajów przechylają się na korzyść republikanów i konserwatystów, pozostawia demokratów czy lewicę w trudnej do zniesienia frustracji, którą aż nazbyt łatwo przekuć w akty rytualnej autoagresji. I tak np. ustąpienie Ala Frankena uderzyło w ważne procesy legislacyjne, które prowadził w Senacie. I choć być może, tylko być może, otworzyło drogę awansu dla jego kolegów czy koleżanek, to jednak w obecnej sytuacji – jednej legislacyjnej katastrofy za drugą w Stanach Zjednoczonych – w średniej perspektywie może się to okazać dla samych demokratów bardzo niekorzystne.
A przecież, historycznie rzecz biorąc, lewica walczy o sprawiedliwy osąd w takich sprawach, buduje instytucje i ramy prawne mające chronić ofiary molestowania i przemocy, ale też gwarantować sprawiedliwość i edukację społeczeństwa przez prawo. Tymczasem to, co dzieje się obecnie, jest odwrotnością sprawiedliwości – sprawcy molestowania karani są de facto za poglądy – bo jeśli dwóch sprawców podobnego występku traktuje się inaczej, bo należą do innych światów politycznych, to nie można mówić o karaniu za czyny… I jeśli czegoś to uczy, to hipokryzji, chodzenia w zaparte, wymiany poglądów w zależności od potrzeb…
Komentarze
„prasa jest stronnicza, uprzedzona wobec prawicy i w związku z tym preparuje „postprawdziwe“ zarzuty.”
Czyli, nie tylko u nas…
Wypieranie rzeczywistości przez dowolną instytucję prowadzi do braku wiarygodności, krachu i likwidacji i tak będzie zarówno z naszym KK, jak i Republikanami, jeśli się nie obudzą. Chwilowe sukcesy tego nie zmienią.
Akcja #MeToo to kolejna wielka samokompromitacja liberalizmu, a przy tym kolejne wiadra wody na młyn z którego korzystają populiści typu Kaczyński, Le Pen lub Trump.
Po pierwsze uprzedmiotowianie przez dekady seksu oraz ludzi, a zwłaszcza kobiety jako seksualnego obiektu prowadzi do przedmiotowego traktowania „obiektów seksualnych”, a zwłaszcza kobiet, a więc do nadużyć i gwałtów na tle seksualnych. Konserwatywne hamulce obyczajowe i moralne dawały kobietom lepszą, choć oczywiście nie idealną ochronę.
Statystyki mówią same za siebie. W Europie całe podium statystyk nadużyć seksualnych wobec kobiet zajmują w komplecie państwa skandynawskie. Zaraz za podium Holandia i Francja, kolejne wzorce seksualnego liberalizmu i rozwiązłości.
Na ostatnim miejscu jest natomiast Polska w towarzystwie innych katolickich krajów jak Austria lub Irlandia. I badania te nie opierają się na statystykach kryminalnych, jak to Autorka dla mataczenia stara się sugerować lecz na wywiadach środowiskowych.
To samo dotyczy zresztą środowisk. To nie przypadek, że przykłady nadużyć seksualnych pojawiają szczególnie często w środowiskach na wskroś liberalnych takich jak liberalne media, artyści lub Hollywood.
Drugą warstwą kompromitacji akcji #MeToo jest jej barbarzyństwo, żeby nie powiedzieć bolszewizm. Cała ta akcja kwestionuje podstawowe zasady zachodniej cywilizacji w zakresie rzetelnej oceny i wymierzania sprawiedliwości. Chodzi o takie „drobiazgi” jak prawo do obrony, prawo do sprawiedliwego sądu, domniemania niewinności i orzekania winy tylko na podstawie niezbitych dowodów. Akcja #MeToo wyrzuca wszystkie te wartości ma śmieci i stawia równość między aktem niesprawdzanego oskarżenia z aktem wydania wyroku. To nawiązuje bardziej do tradycji łowów na czarownice, linczów i pogromów w wykonaniu rozjuszonego motłochu.
W sumie ta cała akcja to dowód, że liberalizm sięgnął dna i stanu agonalnego oraz że skompromitował się ostatecznie. Im więcej wrzeszczy, tym lud go już mniej słucha. I to jest akurat słuszne i sprawiedliwe.
@snakeinweb No jasne. Wywiady środowiskowe są odporne na kulturowy nakaz milczenia, na tabu dotyczące wszystkiego, co dotyczy seksu, słowem na wszystko co odróżnia katolicką Polskę od heretyckiej Skandynawii. Mocny, merytoryczny argument.
Wszystkie srodowiska walcza z przeciwnikiem.W USA demokraci szukali bzdur i prowadzili procesy bo Clinton przegrala. Media intensywnie stanely przeciw Trumpowi. Chociaz jest prawda, ze okazal sie niebezpiecznym i ograniczonym prostakiem. USA zyja klamstwami, propaganda, i wojnami. Polska kopiuje.
Włączam telewizor , a tam prezydent mocarstwa informuje publiczność, że on w państwie oddalonym od mocarstwa o 10 tysięcy mil przenosi stolicę tego państwa do miasta zagarniętego w wyniku kilkudniowej wojny wiele lat temu.
Jak tu wierzyć mediom słysząc taką wiadomość. Czy to fake news. Następnego dnia włączam telewizor, a w nim 100 wybitnych uczonych ze stu uniwersytetów prosi o wycofanie się z tej decyzji .
Komu wierzyć ?
Następnego dnia słyszę wiadomość, że liczba ofiar wśród protestujących była mniejsza od ilości zakładanej przez podejmujących tę decyzję.
Skołowany słuchacz poddawany jest presji informacji z piekła rodem. Czy słuchać dalej tak cynicznych mediów , czy wyłaczyć się z tego networku? Oto jest pytanie.
Akcja #MeToo uderza głównie w lewicę, bo tam właśnie występują te problemy
Sz.P. Czarnacka,
Nie wiem czy jest pani znane nazwisko Larry David.
Kilka tygodni temu bedac w SNL mial wstepny monolog, zlaczam link i pytanie: Czy mialaby pani odwage na kanale TV i w jednym z najpopularniejszych programow byc takim „Larry David” ?
Polecam tez jego „Curb Your Enthusiasm” – tj. jak miec gdzies political correctness, stereotypy, wszystkie „metoo”, misogyny , misandry i swietosci jak … Prosze obejrzec zal. link.
https://www.youtube.com/watch?v=G0eeNijdv3I
„… a tam prezydent mocarstwa informuje publiczność, że on w państwie oddalonym od mocarstwa o 10 tysięcy mil przenosi stolicę tego państwa do miasta zagarniętego w wyniku kilkudniowej wojny wiele lat temu.”
Zagarnietego ?
Przez kogo od kogo ?
@snakeinweb,
„Chodzi o takie „drobiazgi” jak prawo do obrony, prawo do sprawiedliwego sądu, domniemania niewinności i orzekania winy tylko na podstawie niezbitych dowodów. Akcja #MeToo wyrzuca wszystkie te wartości ma śmieci i stawia równość między aktem niesprawdzanego oskarżenia z aktem wydania wyroku. To nawiązuje bardziej do tradycji łowów na czarownice, linczów i pogromów w wykonaniu rozjuszonego motłochu.”
Wlasnie to jest sedno calej sprawy. Problem w tym, ze akurat „dobiazgami’ nik nie ma ochoty sie zajmowac. Okazuje sie, ze publiczny lincz byl i pozostal calkiem dobra ludowa rozrywka. Nie ma nic bardziej emocjonujacego jak pogon za ofiara, osaczenie w „kacie”, patrzenie na „zwierzecy lek” jak i sama „egzekucja”. Zada sie krwi, nawet jesli jest to „krew papierowa”. A Pan pisze o drobiazgach, ktore zlikwiduja taka wspaniala rozrywke.
Należy odróżnić samą szlachetną oddolną akcję #MeToo od tego, co robią z nią media, a konkretnie wielkie manipulanckie medialne imperium Breitbart, finansowane szerokim strumieniem przez republikanów. Dzięki którego fake newsom Trump wygrał wybory i nadal, wbrew wszelkim okolicznościom, zostaje prezydentem. Nie ma tu więc żadnego spisku, a jedynie prawicowy moloch nadający ton narracji nawet w tak pluralistycznym i dbającym o wolności obywatelskie kraju, jakim są Stany Zjednoczone. Kasa, misiu.
#Metoo to olimpiada ofiar. Wyścig o tytuł najbardziej pokrzywdzonych, uciśnionych, bezwolnych i prześladowanych. Szanse na jakąkolwiek pozytywną zmianę w wyniku tej akcji są znikome… zagrożenia za to całkiem poważne. W najlepszym wypadku #Metoo przeora kompletnie szeregi lewicy w USA i na całym świecie, publicznie zlinczuje pewną ilość białych, heteroseksualnych mężczyzn (główny cel akcji), po czym nastąpi długi okres hegemonii prawicowców, konserwatystów, kreacjonistów i zwolenników płaskiej ziemi. Jest też prawdą, że od momentu kiedy liberał deklaruje się być „sojusznikiem kobiet w walce o równość i nietykalność” można spokojnie zacząć odliczenie do oskarżenia go o molestowanie. To polityczny odpowiednik „podrywu na przyjaciela” – podlizywanie się i przymilanie, czekanie na ten moment kiedy rzuci wszystko na jedną kartę. Przebiegły, lecz żałosny sposób na zaloty.
W najgorszym wypadku pod koła rozpędzonego pociągu histeryzujących feministek wpadnie demokratyczna zasada domniemania niewinności. Już nie winę, lecz niewinność będzie należało udowodnić a samo oskarżenie z ust kobiety będzie jednoznaczne z wyrokiem skazującym… na szczęście na razie nie jest. Myślę że nie trzeba geniuszy, by dostrzec możliwości nadużyć takiego stanu rzeczy i potencjalne konsekwencje. W wyniku braku możliwości obrony w ramach prawa, oskarżonym pozostanie jedynie… przemoc.
Skutkiem ubocznym zaś będzie kompletna dewaluacja krzywd ofiar prawdziwej przemocy, molestowania i gwałtu. Już teraz media z lubością rozpisują się o „niestosownych propozycjach” i „macaniu pośladków” zupełnie zapominając o brutalnych gwałtach, przemocy również wobec mężczyzn… także trąbmy dalej o akcji #Metoo, odliczajmy kolejne spadające głowy i powdziwiajmy piękne hasła na marszach nacjonalistów 🙂 Prawdę mówiąc już nie to mnie rusza.
@snakeinweb
9 grudnia o godz. 14:26
Zgadzam się z Panem, ze akcja MeToo była idiotyczna. Niemniej wskazując na zarejestrowane przypadki napastowania kobiet w krajach skandynawskich i w Polsce nie zauwaza Pan podstawowej sprawy: kobiety skandynawskie nie daja sobie w kasze dmuchac i każdy taki przypadek zgłaszają na policje, stad takie statystyki. Czy Pan sobie wyobraza napastowana Polkę dochodzącą sprawiedliwości???:))) Przecież podkuli ogon pod siebie i czmychnie, bo będzie się bała nie tyle odwetu napastnika, ile ostracyzmu rodziny i otoczenia! Póki w Polsce będzie królowac koltuneria, póty piękny nasz kraj będzie oazą statystycznego „szacunku” dla kobiet:))))
@Kalina
Kwestia skandynawska jest bardziej złożona – przede wszystkim dlatego, że Szwedzi uwzględniają w statystykach nie tylko sprawy zakończone wyrokiem skazującym a wszystkie zgłoszone. W dodatku ich definicja gwałtu/ napastowania obejmuje szerszy wachlarz zachowań. Stąd pewnie większa ilość zgłoszeń, ale jest to również przyczyną ogłoszenia Szwecji „światową stolicą gwałtu”.
Nie wiem jak realnie wygląda wsparcie dla kobiet, które w Polsce zgłaszają napaść / molestowanie / gwałt, ale trudno mi sobie wyobrazić by krewni i bliscy nie byli w tym wypadku po stronie ofiary. Ponadto, nawet gdyby takie przypadki były czymś więcej niż tylko marginalnym statystycznie objawem patologii, nie jest to żaden argument za tym, by oskarżenia traktować z zastosowaniem domniemania winy.
@woytek Nie mylmy pojęć. Ruch progresywizmu, czy „wojowników sprawiedliwości społecznej” nie ma wiele wspólnego z liberalizmem. To ruch autorytarny, kolektywistyczny i ideologiczny monolit, podczas gdy u podstaw liberalizmu leżą jednak swobody jednostki indywidualnej, sceptycyzm i pluralizm.
„kobiety skandynawskie nie daja sobie w kasze dmuchac i każdy taki przypadek zgłaszają na policje, stad takie statystyki”
W efekcie odsetek samotnych (nie zamężnych, samotnych!) kobiet jest w Szwecji największy na świecie, bowiem faceci nie próbują nawet takiej wyemancypowanej niewiasty zagadnąć, ba – nawet spojrzeć na nią, by nie zostać posądzonym o molestowanie.
Nowy, wspaniały świat..