Po wyroku w Łodzi: Polacy zerkają zza żółtych firanek

„Sąd Rejonowy w Łodzi uznał, że pracownik drukarni, który odmówił wykonania usługi zleconej przez Fundację LGBT Business Forum, popełnił wykroczenie. Jest to pierwszy w Polsce wyrok wydany w sprawie dotyczącej ochrony osób LGBT w dostępie do usług” – ogłosili dumni aktywiści Kampanii Przeciw Homofobii walczącej o prawa osób homoseksualnych.

Organizacja miała powody do radości. Przez jakieś dwa dni. Walka z dzieleniem ludzi na lepszych i gorszych nie znalazła uznania w oczach ministra sprawiedliwości/prokuratora generalnego. Ziobro oznajmił, że kieruje do rozpoznania przez prokuraturę zachowanie… sądu.

Krzysztof Burnetko pisze w swoim komentarzu:

Prostą konsekwencją retoryki (bo o rozumowaniu nie ma tu mowy) Ziobry jest dopuszczenie do istnienia, na przykład, znanych z dość niechlubnej przeszłości lokali, na których drzwiach widniałyby obwieszczenia w rodzaju: „Tylko dla Polaków”, „Żydów nie obsługujemy” czy „Arabom i innym brudasom wstęp wzbroniony”. Wszystko w imię wolności sumienia i praw właściciela czy swobody przedsiębiorczości, prawda, panie Ziobro?

I niech mnie nikt nie pyta w komentarzach, czy łódzki drukarz nie miałby prawa odmówić druku antysemickiej gazetki? Miałby takie prawo – bo to co innego. A jeśli się tej różnicy nie pojmuje, to naprawdę nie ma o czym mówić.

To, że wciąż istnieją w kraju mocne głosy, dla których stawanie po stronie dyskryminowanych to odruch, jest budujące. Problem w tym, że dla coraz większej liczby osób ten odruch nie jest zrozumiały, co najwyżej wydaje się niepotrzebnym złogiem po „pedagogice wstydu” i już niesławnej „politycznej poprawności”.

Elisabeth Noelle-Neumann, niemiecka socjolożka badająca postawy wyborcze, ukuła pojęcie „spirali milczenia”. O pewnych rzeczach, nawet jeśli są nam bliskie, nie mówi się. Społeczeństwa, aby się nie rozpadły, muszą wywierać pewną dozę presji na swoich członków, aby uzyskać minimum spójności zachowań – warunek praworządności. Jest to „cicha władza większości”, przy czym większość nie musi być mierzona w liczbach bezwzględnych – wystarczy, że jest tak postrzegana. Właśnie ta presja sprawia, że w pewnych kwestiach „nawet nie ma o czym mówić”.

Kłopot w tym, że „cicha władza większości”, a co za tym idzie – spirala milczenia, to nie są zasady dane raz na zawsze, a fenomeny psychologii społecznej, zmieniające się wraz z postawami obywateli. Polacy w coraz mniejszym stopniu rozumieją, z czego się właściwie wzięły okropności wojny. Ludzie, którzy widzieli to na własne oczy, którzy samym autorytetem swoich doświadczeń przypominali nam o tym, jak istotne są życzliwość i brak uprzedzeń, umierają albo słabną.

Nowe pokolenia, kształtowane, jak my wszyscy, na prasie typu people i mediach społecznościowych, wartość widzą w zupełnie czym innym: osiąganiu niedościgłej normy z jednej strony, a wyjątkowości z drugiej. Pracownik drukarni w Łodzi działał jak gdyby w przekonaniu, że fundacja LGBT Business Forum czyha na coś, co się jemu należy. Tym czymś jest największy zasób w dobie mediów społecznościowych – wyjątkowość, specjalność. Chciał się bronić. Uznał, że musi normalność podnieść do poziomu wyjątkowości.

Na tej właśnie dawno niewidzianej konstrukcji opiera swe kalkulacje rząd. Nazywa to „wolnością słowa” lub „wolnością sumienia”, lub „przełamywaniem politycznej poprawności”, ale w istocie chodzi o celebrowanie takoż-samości, zwykłości jako niezwykłości.

Zwykłość jako „narodowy wzorzec” staje się czymś cennym. Patriotyzm, miłość do ojczyzny, zmienia zwrot i staje się nacjonalizmem, narodowym narcyzmem, miłością do bycia Polakiem. A każde odstępstwo od wzorca, zwłaszcza na tak istotnym odcinku jak życie płciowe, to powód, żeby utrudnić komuś życie. Nie jakoś bardzo, ale niech poczuje, że nie jest normalny i jego codzienność też normalna nie będzie.

Oczywiście, że przypominają się wywieszki „Żydów nie obsługujemy”. Ale także sławetne sklepy za żółtymi firankami dla pracowników Milicji Obywatelskiej i MSW. Tak, nawet w PRL można było mieć dostęp do normalnego zaopatrzenia. O ile stanęło się na straży „moralności (normalności) socjalistycznej”. I w łódzkiej drukarni, ale też w Ministerstwie Sprawiedliwości, wyraźnie wróciło marzenie o żółtych firankach.

Na szczęście spirala milczenia jeszcze się nie domknęła. Ale już nie wolno nam liczyć na odruchy serca, wstyd czy zażenowanie w obliczu planowo budowanych wykluczeń. Niestety, jest o czym mówić.

Trzeba przypominać, że jeszcze nie tak dawno sami byliśmy „gorszym sortem”, że historia kołem się toczy, że „pedagogika wstydu” czy „poprawność polityczna” nie wyrastają ze złośliwości elit, a z praw człowieka – podstawowych standardów traktowania siebie nawzajem, które realizuję z nadzieją, że stosowane będą i wobec mnie.