Rodzice nieposłusznych dzieci

Uchylenie przez sąd zakazu zgromadzenia ONR pod Teatrem Powszechnym w Warszawie przyniosło spodziewane skutki: agresję, odpalone petardy i świece dymne, a nawet oblanie jednej z pracownic Teatru niezidentyfikowaną substancją i konieczność wezwania karetki.

Zakaz był zasadny. Jego podstawą prawną był artykuł 14 ustawy Prawo o zgromadzeniach, wedle którego decyzja o zakazie zgromadzenia zapada w dwóch przypadkach: „1) jeżeli jego cel narusza wolność pokojowego zgromadzania się, jego odbycie narusza art. 4 lub zasady organizowania zgromadzeń albo cel zgromadzenia lub jego odbycie naruszają przepisy karne; 2) jego odbycie może zagrażać życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach, w tym gdy zagrożenia tego nie udało się usunąć w przypadkach, o których mowa w art. 12 lub art. 13”.

Artykuł 4 w punkcie drugim mówi: „W zgromadzeniach nie mogą uczestniczyć osoby posiadające przy sobie broń, materiały wybuchowe, wyroby pirotechniczne lub inne niebezpieczne materiały lub narzędzia”. Artykuły 12 i 13 regulują stosunki między dwoma, nazwijmy to, kontrzgromadzeniami zwołanymi w tym samym miejscu i czasie. Wszystkie te przesłanki zachodziły.

Sąd mimo wszystko zakaz uchylił. Doszło do kolejnej awantury, zagrożenia zdrowia, a nawet życia – gdyż tym może się skończyć używanie materiałów pirotechnicznych w tłumie. Ktoś – teatr, widzowie spektaklu, uczestnicy kontrmanifestacji – może i powinien zaskarżyć wyrok sądu. Powstaje pytanie, dlaczego on w ogóle zapadł.

Redaktor Ewa Siedlecka tłumaczyła niedawno, że zakaz ten byłby porównywalny do zakazu Parady Równości w 2004 r. Parada Równości co prawda nigdy nie zagrażała zdrowiu, życiu i wolności pokojowego gromadzenia się – wydany przez ówczesnego prezydenta Warszawy zakaz był motywowany wyłącznie światopoglądowo. Jego zlekceważenie uzyskało szerokie poparcie społeczne. Ówczesny minister spraw wewnętrznych Ryszard Kalisz zarządził organizację ochrony Parady z poziomu resortu. Trybunał w Strasburgu uznał zakaz wydany przez Lecha Kaczyńskiego za naruszenie praw człowieka.

Jestem pewna, że sąd wziął to wszystko pod uwagę, wydając wyrok w sprawie majowego zgromadzenia i kreując zagrożenie dla zdrowia, życia i mienia. Przede wszystkim jednak wziął pod uwagę możliwość „brania spraw w swoje ręce” przez przeciwników spektaklu „Klątwa”. Polskie siły porządkowe od lat wobec środowisk narodowych zachowują się jak bezsilni rodzice wobec nieprzewidywalnych i agresywnych dzieci – nie chcąc kreować sytuacji, w której doszłoby do złamania zakazu, na wszelki wypadek pozwalają na wszystko, a przynajmniej na wiele. Polskie sądownictwo też weszło na tę drogę. W szorstkich żołnierskich słowach: zakaz zgromadzenia ONR byłby nie do wyegzekwowania. Lepiej więc było go uchylić, aby nie obnażyć instytucjonalnej bezsilności.

Powiedzcie to pracownicy Teatru Powszechnego.

Mamy bardzo poważny problem – otóż w świetle prawa odbywają się manifestacje nawołujące do obalania ustroju (jednym z haseł wykrzykiwanych pod Teatrem miało być: „My Chrystusa wyznajemy, demokracji tu nie chcemy”), wzywające do zbrodni nienawiści ze względu na wyznawane poglądy („zabić lewaka”) i głoszące coraz bardziej nieskrępowany antysemityzm, nie wspominając o islamofobii. Demonstracje łamiące literę Prawa o zgromadzeniach (materiały pirotechniczne), nad którymi policja zwyczajnie nie panuje. Wystarczyło kilka lat nienazywania spraw po imieniu. Kilka lat cytowania Carla Schmitta, doradcy hitlerowskiego rządu, bez komentarza – jak każdego innego filozofa prawa. Kilka lat uznawania mowy nienawiści za pełnoprawny pogląd polityczny.

Chciałam napisać: „nie stawialiśmy granic, teraz boimy się konfrontacji”. Ale to nie myśmy nie stawiali granic. Przeciwnie, my – młode i starsze środowiska lewicowe i demokratyczne – kontestowaliśmy, blokowaliśmy przemarsze nacjonalistów, krytykowaliśmy, wzywaliśmy do opamiętania, promowaliśmy wiedzę o skutkach i zwalczaniu antysemityzmu.

W niestawianiu granic wyspecjalizowało się raczej centrum. To samo centrum, które dziś chce się mienić naszą jedyną szansą na odparcie „brunatnej fali”. To samo centrum, które wcale nie stanęło murem za prezydent Warszawy, kiedy wydała zakaz zgromadzenia organizowanego przez ONR. To samo centrum, które lubi sobie czasem pomaszerować pod portretem nacjonalisty i żydożercy Romana Dmowskiego. To centrum, które dziś ma być opozycją.

Tylko względem czego?