Milczenie owiec, czyli chybiony spór o lewicę
Odpowiedź Dominice Wielowieyskiej.
Redaktor Dominika Wielowieyska wywołała spore poruszenie – przynajmniej wśród moich znajomych – swoim felietonem „Lewica nie da rady” z „Wyborczej” z 2-3 maja 2017 r. Tekst sugeruje, że jedyną strategią polityczną „na lewo od PiS” jest wspieranie najsilniejszego podmiotu na scenie politycznej, którym – tak się akurat składa – jest w tej chwili PO.
Powołując się na „bezwzględną logikę dziejów” (i wystawiając się na zasłużone ciosy Michała Sutowskiego z „Krytyki Politycznej”), Pani Redaktor przekonuje, że „tylko centrowa formuła ma szansę na powodzenie u wyborców”. Bo „czy Emmanuel Macron nie przypomina przypadkiem Blaira i Schrödera, czy nie jest bliski Tuskowi? Czy Angela Merkel tak znacząco się od nich różni?”.
Żeby się Pani Redaktor nie zdziwiła… O zwycięstwie Macrona za chwilę, na razie przypomnijmy, że brytyjska i niemiecka socjaldemokracja zapłaciła ogromną cenę za centrowość „Blaira i Schrödera”, a w rzeczywistości za zlekceważenie interesów pracowników w imię interesów przemysłu i sektora finansowego zwanego „trzecią drogą”.
To, co jest zapisane w „przepisie prania” chrześcijańskiej demokracji, czyli państwo pod patronatem kościołów – ustrojowo rozumianych jako instytucje społeczeństwa obywatelskiego – i pracodawców, dla socjaldemokracji jest zaprzeczeniem jej własnych korzeni, czyli związkom ze światem pracy. Upraszczając: chodzi o to, że chadecje tworzone są od góry jako struktury stabilizujące społeczeństwo. Socjaldemokracje powstają oddolnie, jako siły polityczne rozsadzające zastany porządek i robiące miejsce na awans społeczny. „Trzecia droga” czy też to, na co Pani Redaktor wskazuje jako na centrowy zwrot socjaldemokracji, oznaczała kompletną utratę zaufania własnego zaplecza wyborczego. I jeden Zandberg czy jeden Corbyn tego nie uratuje.
Wracając do Emmanuela Macrona – jego zwycięstwo wcale nie jest oczywiste. Okazuje się, że wyeliminowanie lewicowych opcji z wyborów dla wielu ludzi oznacza, że nie ma po co iść do urn. Macron ma wszelkie szanse, by powtórzyć błędy Nicolasa Sarkozy’ego, który wygrał wybory pod hasłem „Pracować więcej, by zarabiać więcej”, a zaserwował pogrążonej w kryzysie Francji sytuację „pracować więcej, by zarabiać mniej”. Sytuacja była na tyle wybuchowa, że końcówka jego prezydentury przebiegała w państwie o zaostrzonym rygorze, a w tle toczyły się głośne afery z samobójstwami z przepracowania czy pracą na czarno. Bo „centryzm” ma również takie oblicze.
Zadeklarowani zwolennicy Jean-Luca Mélenchona w ⅔ uznali, że albo odpuszczą sobie głosowanie w drugiej turze, albo oddadzą głos nieważny. To samo (choć nie natknęłam się na sondaże) zapewne dotyczy wyborców Benoîta Hamona, czyli spadkobiercy zdemolowanej centryzmem Hollande’a Partii Socjalistycznej. Hamon zdobył 7 proc., Mélenchon nie przekroczył 20. Niedużo? To właśnie te procenty, które mogą zadecydować o przegranej Macrona.
Pani Redaktor pisze o przewagach centryzmu jako elastycznej propozycji dla wszystkich: „Bo przecież można być przywiązanym do Kościoła, wartości rodzinnych, można być niechętnym instytucji związków partnerskich dla par gejowskich, mieć obawy przed zrównaniem praw par homoseksualnych i heteroseksualnych w kwestii adopcji dzieci, być przeciwnym liberalnemu prawu do aborcji, ale jednocześnie uważać teorię zamachu smoleńskiego za absurd, Antoniego Macierewicza za wybitnego szkodnika, polowanie na Donalda Tuska za głupotę, a działania w sprawie Trybunału Konstytucyjnego za sprzeczne z konstytucją”.
Ale dla wielu ludzi to, co Pani przedstawia, jest jak bycie trochę w ciąży. Może nie dla większości, może nawet nie dla 25 proc., ale wciąż dla liczącej się grupy. Wszak „mieć obawy przed zrównywaniem praw” to jednak synonim „uznawania ludzi za lepszych i gorszych”. Przywiązanie do Kościoła w Polsce A.D. 2017 oznacza przyzwolenie na władzę wobec Kościoła serwilistycznie nastawioną. Nie zauważyła Pani, że nawet z gruntu centrowy i chadecki KOD był już przez duchownych odsądzany od czci i wiary?
Nie wdając się w kwestie liberalizacji przepisów aborcyjnych (od października strzałka wykładniczo przechyla się w stronę wolności sumienia w tym obszarze, ale o to już mniejsza) czy związków partnerskich, przypomnijmy, że wartości rodzinne mają to do siebie, że każda rodzina definiuje je sobie po swojemu. Natomiast przyzwolenie na przemoc w rodzinie jest coraz mniejsze, a programowo starają się z nią walczyć formacje progresywne. Centrowe jakoś wciąż nie wzięły sobie tego na sztandary.
Podsumowując, bez lewicy mnóstwo osób nie będzie miało na kogo głosować – i nie zagłosuje w ogóle. Bo tak, lewica może się usunąć albo otwarcie poprzeć Schetynę/Macrona, ale to jeszcze nie gwarantuje hurraoptymizmu wyborców. A niska frekwencja – jak nic innego – podważa zaufanie do polityków, którzy na niej wygrywają wybory, i niestety również do państwa, którym ci potem rządzą. Więcej – z powodzeniem można bronić tezy, że frekwencja jest wyznacznikiem jakości demokracji. Dlatego warto się pięć razy zastanowić, zanim się zrobi ruch zniechęcający ludzi do głosowania.
Komentarze
Komunistów należało wyeliminować po 1989 roku, a nie dogadywać się ze zdrajcami Polski i Polaków. Kto raz wziął pieniądze od Kremla, musi mu służyć do końca. W przeciwnym przypadku będą konsekwencje
Pani Wielowiejska uprawia POPiS-owe kibolstwo (naganianie ludzi do POPiSowej bandy) i to nie ma z prawicą czy lewicą nic wspólnego.
W ostatnich wyborach siła otrzymawszy ponad 1/3 głosów uzyskała w Sejmie absolutną większość a ci co oddali prawie 2/3 głosów nie mają w Sejmie nic do powiedzenia. 2.5 miliona głosów wywalono do kosza w tym w zasadzie wszystkie ponad 2 milionów głosów oddanych na lewicę.
Zatem dyskusja prawica/lewica jest zupełnie bezprzedmiotowa. Sedno problemu tkwi w kompletnie antydemokratycznej ordynacji wyborczej, która ma zero reprezentatywności, proporcjonalności i powszechności.
W normalnej ordynacji wyborczej zarówno lewica i prawica jak i obywatele niezależni byliby realnie i uczciwie reprezentowani, a w decyzjach parlamentu narodowego musiałyby być również proporcjonalnie głosy lewicy uwzględniane.
Obie panie uprawiają zatem dyskusję na temat kompletnie zastępczy, dla ludzi, państwa i demokracji zupełnie jałowy i obojętny.
Dyskusja na temat: kogo poprzeć, aby skutecznie odsunąć wichrzycieli od władzy, przypomina alternatywę – myć ręce, czy nogi. W wyniku pozakonstytucyjnych działań obecnego reżimu, w strukturalny sposób, zdeformowany został ważny element systemu ustawodawczego – Trybunał Konstytucyjny. Mało tego, w przyszłości, prawdopodobnie będzie blokował konieczną sanację ustawodawstwa i instytucji państwa. Aby przywrócić jego prawidłowe funkcjonowanie – potrzebne będą działania radykalne, być może nawet zmiana konstytucji.
Partii i ruchów politycznych kultywujących chaos, podziały, anarchię, dążenie do samozagłady – mamy pod dostatkiem. W takiej sytuacji logicznym rozwiązaniem, bezwzględnym priorytetem, jest powołanie wielkiej koalicji wyborczej, złożonej z wszystkich sił politycznych, akceptujących paradygmat demokratycznego państwa prawa. Najpierw uporządkujmy nasz kraj, potem będzie czas na normalną, partyjną politykę. Miejmy nadzieję, że wystarczy mądrości, odpowiedzialności i dobrej woli.
Wyborcy PO i zwolennicy Tuska w potencjalnych wyborach prezydenckich to nie to samo. Można zagłosować na Tuska (w drugiej turze to konieczne) a na PO nigdy w życiu.
Jeden Corbyn wystarczy, żeby zlikwidować Partię Pracy, podobnie jak jeden Zandberg wystarczył, żeby lewica nie weszła do sejmu, więc proszę ich nie niedoceniać. Lewica żyje przeszłością, więc to nie jest to formacja progresywna, tylko reakcyjna. Sarkozy i Holland wyciągają Francję z kryzysu wywołanego kilkudziesięcioma latami etatyzmu. Zapłacili za to polityczną cenę, ale częściowo zadanie wykonali. Wszystkie partie polityczne były i są tworzone przez elity, także partie lewicowe, więc pisanie, że socjaldemokracja jest ‚oddolna’ w przeciwieństwie do ‚odgórnej’ chadecji, to czysty humbug i nabieranie gości. Nie wiem, czy KOD jest ‚chadecki’, ale chyba niebardzo ‚odgórny’, bo powstawał względnie spontanicznie. Nie bardzo też widzę, aby ktokolwiek zniechęcał do chodzenia na wybory. Jeśli ktoś chce zagłosować na partię typu Osobno, to nie ma w tym nic złego.
Pani W. ma rację. Ludzie mają różne poglądy, a podziały w opozycji sprzyjają PiSowi.
Problemem lewicy w Polsce jest to, że prawica pisowska ukradła jej lewicowy program gospodarczy i socjalny w czasie kiedy Blair, Miller, Schröder skręcali w kierunku centrum. W ten sposób lewica została ze swoim programem mówiąc ogólnie, praw dla mniejszości wszelkiego rodzaju. Jest to szlachetne, ale „mniejszości” jak sama nazwa wskazuje nie zrobją wyniku wyborczego. Dlatego Dominika Wielowiejska ma rację, żebyście skupili się odsunięciu PiS-u od władzy popierając centrystów, bo sami nie jesteście w stanie przekupić polskiego kołtuna tak jak to usało się PiS-owi.
Istotne jest pytanie czym miałaby być ta lewicowosc. Czy, jak chciałby były teoretyk lewicy Ryszard Bugaj, pozbawienie mnie podatku liniowego i dowalenie 40% -owej kastracji? Czy jeszcze większe okradanie mnie przez państwo przez system przetargów publicznych z 60%parytetem najniższej ceny i 40% najkrotszego terminu – jako kryterium jakosciowego :))))), którymi rządzą, nie twórcy i wymyslacze, ale rzesze zaleknionych ustawa o finansach państwa urzędników? Czy najbardziej twórczy ludzie budujący de facto ten kraj, mają być dalej wyciskani dla socjalu? Czy może wreszcie ktoś zaproponuje rzeczywisty podział wypracowanego narodowego dobra od faktycznej wartości wlozonego weń talentu, wiedzy, umiejętności, realnej wartości pracy umysłów i rak. Bo co by nie mówić, nie ma lewicowosci bez sojuszu proletariuszy. Myślę zarówno o tych pracujących rękami jak i głowa, dla dobra wspolnego.
@ Jacek NH „Komunistów należało wyeliminować po 1989 roku, a nie dogadywać się ze zdrajcami Polski i Polaków. Kto raz wziął pieniądze od Kremla, musi mu służyć do końca. W przeciwnym przypadku będą konsekwencje”
W takim razie należało również wyeliminować styropianowy etos. Kto raz wziął pieniądze od Wuja Sama, musi mu służyć do końca. Za obalenie komuny Polska płaci dziś m. in krwią swoich dzieci w Iraku i Afganistanie. O ile pamiętam, to Ruscy nie kazali naszym żołnierzom jechać na żadną wojnę ( w 1968 w Czechosłowacji realnie żadnej wojny nie było, skończyło się na demonstracji siły)
Wszystkie spory o ‚lewice’ AD 2017 sa chybione.
Glownie dlatego, ze lewica nie istnieje.
Wielowiejska od Michnika to nie lewica, tylko postkomuna chodzaca w butach Millera. Z rusofobicznym zapaszkiem A.Applebaun/neocons, ktora Czytelnikow GW odmozdza.
Sutkowski od Sierakowskiewgo to dzis tylko folklor polityki.
Jedyna REALNA LEWICA majaca swoje korzenie wsrod REALNYCH POLAKOW nad Wisla jest RAZEM.
I dlatego im kibicuje.
PS. Doceniam prace u podstaw ‚Krytyki Politycznej’. I RAZEM . Mam nadzieje, ze zasieja cos WSPOLNIE na lewicowych ugorach.
Obecnie wyborcy z tzw. grupy wykluczonych głosują na PiS, Kukiza czy innego Trumpa. Lewica nie stanowi tu żadnej alternatywy. 500+ załatwiło w Polsce lewicę na przynajmniej dekadę (do spółki z Zandbergiem). Zdaje się, że znowu przyjdzie mi głosować na PełO (choć pewnie skończy się to torsjami nad urną). Jeśli panu Zandbergowi uda się przerobić panią Kardashian na taką dajmy na to Emmę Goldman (no właśnie, kto o niej słyszał…) to można będzie mówić o powrocie lewicy. Oczywiście proszę nie traktować tego wpisu literalnie, Zandbergowi i Kardashian to tylko symbole. Tak naprawdę podwaliny pod jakiekolwiek zmiany mogła by dać kolejna wojna światowa, ale to może trochę później, wolę jeszcze chwilę pożyć nawet w tak niedoskonałym świecie Kardashianów, odklejonych Zandbergów i innych wariatów. Ciepła woda to wszystko na co nas stać.