Szczyt w Bratysławie i ruchome centrum Europy

No to się rozjechało. EurActiv.com, intrygujący serwis wiadomości z Brukseli i Strasburga, dotarł do dokumentu Komisji Europejskiej opatrzonego znamieniem „top secret”. Jest to lista różnych reform mających uczynić Europę bardziej europejską, a może nawet bardziej socjalną, uzupełniona o analizę spodziewanego oporu wobec tych reform ze strony dwudziestki siódemki.

Komisja Europejska, jedno z ciał władzy wykonawczej UE, zaczyna więc widzieć napięcie między swoimi zadaniami a funkcjonowaniem egzekutywy bis, czyli Rady Europejskiej złożonej z szefów rządów państw członkowskich. W poprzednich kadencjach w Komisji obowiązywał, jak to ujął ostatnio Juncker, „styl Barroso” – zachowawczość, swego rodzaju podporządkowanie egzekutywy unijnej Radzie Europejskiej i nastawienie na kwestie gospodarcze.

Podejście to znakomicie zgrywało się z niemiecko-francuskim tandemem „Merkozy”, który z perspektywy dwóch największych unijnych gospodarek narzucał reszcie Unii centroprawicowe chadeckie rozwiązania.

Ale po drodze był kryzys, z którym Unia nie poradziła sobie najlepiej, Sarkozy został ostro rozliczony przez Francuzów z forsowania niemieckich propozycji, Angela Merkel, rzekoma „szara eminencja Europy”, nie dała sobie rady nawet z sensownym lokowaniem uchodźców po rozmaitych kątach Europy, a po tym wszystkim nastąpił Brexit.

W nowym rozdaniu brukselscy oficjele zaczęli rozumieć, że umowa społeczna zwana Unią Europejską nie może dłużej działać tak jak dotychczas, to znaczy udając, że sygnujące ją w imieniu swoich obywateli państwa członkowskie nie zrzekają się części swojej wolności dla większego wspólnego dobra. Dokument ujawniony przez EurActiv dość dobrze to pokazuje – planowane reformy obejmują np. Europejską Straż Graniczną i Przybrzeżną, stworzenie systemu podatkowego dla strefy euro czy fundamentów pod przyszłą Europejską Unię Bankową, jak również reformę tzw. telekomów, czyli sektora telekomunikacyjnego.

Bratysława: „Point de rêveries, messieurs”

Tymczasem w Bratysławie przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk po raz kolejny dał wyraz swojej niechęci do zacieśniania integracji. Widać to było przy różnych okazjach, ale chyba nigdzie tak dobitnie jak na tegorocznej konwencji Europejskiej Partii Ludowej, przekonując chrześcijańskich demokratów z całej Europy, że choćby jeden krok w stronę federalizmu będzie krokiem w stronę własnej zguby. Biorąc pod uwagę, że właśnie chrześcijańska demokracja, pospołu z socjaldemokracją, jest odpowiedzialna za konstrukcję i puszczenie w ruch procesu jednoczenia się Europy, było to dość ekstrawaganckie.

Uderza również różnica między postawą Tuska a zachowaniem poprzedniego przewodniczącego Rady, Hermanna Van Rompuya, który wyróżniał się zdolnością do bezszmerowego wypracowywania kompromisów między państwami członkowskimi. Tymczasem Tusk zdaje się przeć do tego, by wszyscy uznali jedynie, iż „zgadzają się, że się nie zgadzają”. „Nigdy wcześniej nie widziałem, by państwa członkowskie miały ze sobą tak mało wspólnego” – skomentował niedawno Juncker. A przecież to już kolejny objazd Tuska (i Merkel) po Europie, rzekomo mający na celu wypracowywanie wspólnych stanowisk!

Judy Dempsey dla konserwatywnego think-tanku Carnegie Europe skomentowała szczyt w Bratysławie w ten sposób:

To nowa narracja – narracja strachu, zagrożenia i braku ufności w przyszłość – oparta została na migracji, terroryzmie i globalizacji, tak jakby były to nierozłączne zjawiska.

Brytyjczycy zagłosowali za opuszczeniem Unii Europejskiej, wierzyli, że poradzą sobie z tymi kwestiami sami. Inne rządy unijne, w tym Polska, chcą więcej władzy w ręce państw członkowskich, a nie Brukseli. Tusk czerpał dokładnie z tych nastrojów.

„Przyznanie nowych obszarów władzy instytucjom europejskim to nie jest wymarzona recepta” – napisał [Tusk]. Pogląd ten podziela Merkel, o czym mówiła podczas niedawnego spotkania w Warszawie z przywódcami Czech, Węgier, Polski i Słowacji. Nie padło ani jedno słowo o Europie dwóch prędkości. Kwestie związane z unią bankową czy rozwijaniem unii gospodarczej i monetarnej trafiły do zamrażarki. (…) Jest to beznamiętna, wsobna narracja, w której brakuje ambicji i pewności siebie. W tej narracji wyzbyto się wizji, wyzbyto się entuzjazmu, wyzbyto się nośnych haseł.

Jak być „trochę eurosceptykiem”

Z Dempsey nie sposób się nie zgodzić, poza jednym, końcowym stwierdzeniem. Nowa narracja zaproponowana przez Tuska jest pełna nośnych haseł – są to hasła głoszone przez europejskie polityczne ekstrema, antyunijnych populistów, którzy właśnie otrzymali od Rady Europejskiej niespodziewany prezent w postaci uznania dla swoich sloganów na najwyższym szczeblu.

To dążenie do politycznych kompromisów i wypracowywania rozwiązań znajdujących się w zasięgu wzroku każdej, a zwłaszcza tej najgłośniejszej na danym polu opcji politycznej obserwowaliśmy przez siedem lat pełnienia przez Tuska funkcji premiera. Najlepiej opisał tę postawę sam lider w słynnym wywiadzie udzielonym w 2013 roku POLITYCE.

Platforma Donalda Tuska była zawsze „emanacją” „szeroko pojętego społecznego centrum”. Inspirowane przez niego wolty rządu w różnych zapalnych kwestiach polskiej polityki sprawiały, że PO „konsumowała” wszystkie inne polityczne opcje, ideową Unię Wolności, zachowawcze PSL i socjalny SLD. W pewnym sensie ustępstwami wobec konserwatywnego PiS, zwłaszcza w edukacji i budowaniu relacji z Kościołem, to właśnie nastawienie przygotowało grunt pod dzisiejszą sytuację w kraju.

Można jedynie mieć nadzieję, że europejskie rządy na to nie pójdą: nie przyjmą taktyki nadmiernych ustępstw wobec eurosceptycznych populistów. Obywatele Unii Europejskiej głosowali za wizją pokoju, rozwoju i równania do góry, jeśli chodzi o prawa, wolności, szanse i standard życia na całym kontynencie. Nie sądzę, by nawet najostrzejszy antyeuropejski populizm czy wojna propagandowa doprowadziły do tego, że zmienią zdanie akurat w tej kwestii.

Sprawozdanie ze szczytu przedstawione przez europejskie wydanie Politico uspokaja: „Przywódcy wydawali się jednomyślni co do tego, że potrzebujemy solidarności”. I cytuje premiera Luksemburga Xaviera Bettela: „Jeśli przeżywamy kryzys egzystencjalny, to dlatego, że zapomnieliśmy, iż 90 proc. Europy świetnie działa. Musimy znaleźć rozwiązania dla tych 10 proc., co do których się nie zgadzamy, ale to nie znaczy, że wolno nam za wszystko obwiniać Unię”.

O tym chyba lepiej pamiętają też zwykli Polacy niż polski rząd…