Ratujmy kobiety!

Choć podpisy pod projektem Ratujmy Kobiety zbierali także mężczyźni, w tym wypadku w liczbie mnogiej uzasadniony jest rodzaj żeński. Po raz pierwszy od lat 90. akcja polityczna na rzecz kobiet zakończyła się sukcesem!

Projekt Ratujmy Kobiety – Ustawa o prawach kobiet i świadomym rodzicielstwie powstał, co tu kryć, z oburzenia. Przyzwyczaiłyśmy się do składanych w każdej kadencji Sejmu obywatelskich projektów zaostrzenia dostępu do aborcji, ewentualnie całkowitej likwidacji legalnego przerywania ciąży, ale nowością była dla nas szefowa rządu, która ciepło i z pełnym poparciem wypowiedziała się o inicjatywie konserwatystów.

Jedna premier wiosny nie czyni, zwłaszcza że chodzi przecież o formację trzymaną twardą ręką przez Jarosława Kaczyńskiego – już niebawem okazało się, że Prawo i Sprawiedliwość jest co prawda za projektem Stop Aborcji, ale nawet przeciw – niemniej powiało grozą. Premier, który chce całkowitego zakazu aborcji, zapowiada albo państwo pełnej fikcji prawnej, albo ginekologiczne państwo policyjne, w którym spodziewać się należy wszystkiego, łącznie ze sprzedażą tamponów i podpasek na kartki.

Na fali sprzeciwu zawiązały się oddolne, obywatelskie ruchy kobiet: Dziewuchy Dziewuchom, chyba najszybciej rosnąca grupa na polskim Facebooku, Porozumienie Odzyskać Wybór i wreszcie Marsz Godności, który przeszedł przez Warszawę w czerwcu i wyciągnął na ulicę mnóstwo ludzi, których my, stare wyjadaczki Manif i Parad, nie byłyśmy w stanie rozpoznać z twarzy.

Podpisy zbierałyśmy też podczas marszów KOD, Parady Seniorów, Parady Równości. Na festiwalach muzycznych: Open’erze, Przystanku Woodstock, a nawet w heavymetalowym Bolkowie. W całej Polsce, a nie tylko w dużych miastach, co wobec braku struktur takich jak sieć plebanii okazało się osiągnięciem samym w sobie.

Każdy podpis to była rozmowa. Świadomość na temat praw kobiet, świadomego rodzicielstwa, godności wynikającej z wolnego wyboru największa jest… w pokoleniu matek dorastających córek. W ogóle naszymi sojusznikami były raczej osoby starsze. Dla młodych zbyt często oczywistością jest „świętość życia” i łatwo dostępne podziemie aborcyjne. Proszone o podpis zakochane pary popatrywały na siebie, jakby niepewne swoich reakcji, w końcu speszone kręciły głowami, że nie. Tak jakbyśmy pytały, czy w razie „wpadki” usuną czy nie. Czy są gotowi na wspólne dzieci. Jakby nie wypadało przy partnerze odpowiedzieć co innego, że oczywiście, na pewno.

Wiele osób traktuje sprawę niesłychanie osobiście. Muszę przyznać, że jest to pewna frajda odpowiedzieć zacietrzewionemu młodemu prawicowcowi „Nie chcesz aborcji? To jej sobie nie rób”. Dopiero takie postawienie sprawy przywraca właściwą optykę: jedynie w państwie, gdzie istnieje nie tylko możliwość przerywania ciąży, ale też dostęp do antykoncepcji i rzetelna, dostosowana do wieku edukacja seksualna, sprawy intymne, takie jak decyzja o posiadaniu dzieci, mogą naprawdę być kwestią własnego sumienia.

Praktyka pokazuje także, że w takich krajach zabiegów usunięcia ciąży jest znacznie mniej – w proporcji np. na sto kobiet w wieku reprodukcyjnym – niż w Polsce. Tzw. podziemie aborcyjne ma się u nas dobrze, a nawet bardzo dobrze. Po zapowiedzi zaostrzenia kursu ceny nielegalnego zabiegu wzrosły do ponad 3 tysięcy złotych. Ale chętnych nigdy nie brak, od tego nie odstraszają nawet najsurowsze kary.

Posiadanie lub nieposiadanie dzieci to dziś jedna z najważniejszych decyzji w życiu, którą wcale niełatwo odebrać. Warto byłoby stworzyć bezpieczne i godne warunki do jej realizacji bez względu na to, jaka by nie była. Dlatego właśnie Ratujemy Kobiety. Nie tylko przed moralnym szantażem – przede wszystkim przed pokątnymi, niebezpiecznymi zabiegami, w których łatwo stracić zdrowie, życie lub możliwość zajścia w ciążę później, kiedy okoliczności będą lepsze.

Tak, znalazłyśmy się w dziwnym miejscu. Odniosłyśmy wielki sukces. Dobrze ponad sto tysięcy podpisów to przecież także dobrze ponad sto tysięcy osób, dla których hipotetyczne prawo do decydowania ucieleśniło się i urealniło. Jednak nie możemy im zbyt wiele obiecać.

Mówimy: „jest szansa, że dzięki naszemu projektowi utrzymamy kompromis”. Ten tak zwany kompromis, w którym kobieta może zdecydować w kilku drastycznych, wyjątkowych przypadkach: gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, gdy zagraża zdrowiu lub życiu, gdy płód ma nieusuwalne wady. Ale przynajmniej nikogo z góry nie skazuje się na świętość…

A po cichu myślimy: jest szansa, że jak zobaczycie, jak Wasze podpisy przepadają, to oburzycie się tak mocno, że wreszcie uda się wywalczyć, by los Polek nie był trudniejszy od losu innych Europejek tylko z racji urodzenia się, a potem zajścia w ciążę nad Wisłą.